
Na portalu “Transport Publiczny” trafiłem na tekst Łukasza Malinowskiego “Kogo chcą zabić miejscy aktywiści”. To polemika z jego imiennikiem Zboralskim, który w “Do Rzeczy” odsądza od czci i wiary rowerzystów i ich popleczników-aktywistów miejskich, chcących rower w stolicy - że tak powiem - upodmiotowić.
Malinowski pisze o Zboralskim: “Na początku dowiadujemy się, że życie kierowców samochodów to jeden wielki dramat. Przed każdym warunkowym skrętem muszą sprawdzać, czy aby nie wpadnie w nich rozpędzony rowerzysta. Co gorsza, muszą zerkać w lusterka, bo i tam człowieka na rowerze można znaleźć. Najbardziej przeraża jednak to, że pocą się stojąc w korkach – jak się domyślam z dalszej części tekstu, spowodowanych oczywiście przez rowerzystów.
Zdaniem autora z rowerami nagle związała się ideologia. Oczywiście ideologia zła i okrutnie godząca we wszystkich kierowców i co zapewne najgorsze wspierana przez UE, która „co jak co, ale na działania dotyczące rowerzystów (…) pieniądze wydaje chętnie”. Informacja o tym, że z perspektywy finansowej 2007-2013 do GDDKiA na budowę nowych dróg trafiło 10,37 mld euro oraz o tym, że w latach 2014-2020 będzie to kolejne 9,9 mld euro, jakoś w tekście się nie znalazła, a wspomniane wydatki z POIiŚ to i tak tylko część wydatków na drogi w Polsce”.
Malinowski polemizuje ze Zboralskim kulturalnie, jak Łukasz z Łukaszem, a - moim zdaniem - trzeba z lekka na odlew. Bo głos Zboralskiego to “terrorystyczna” próba narzucenia narracji, która nie sprzyja jakimkolwiek pomysłom komunikacyjnym, wyłączającym samochody jako głównego bohatera dróg publicznych. Bo samochody są, według niego, bezpieczniejsze, bo ich kierowcy powodują mniej wypadków, a rowerzyści są sprawcami korków (!), gdyż tarasują, zajeżdżają etc. Włos się jeży, co temu Zboralskiemu pod sufitem się lęgnie.
Zauważa Malinowski dość trafnie, że według Zboralskiego “zaczęto wmawiać wszystkim, że miasta to właściwie wsie. I że należy wypchnąć z nich samochody, a napchać rowerów (do dziś zachodzę w głowę, dlaczego nie np. hulajnóg albo rolek?)” – pisze Zboralski. Za najgorszy przykład takich działań wymienia przebudowę Świętokrzyskiej w Warszawie, która miała doprowadzić do permanentnego korka obok pustych betonowych chodników. Ani chodniki nie są puste, ani korka wielkiego nie ma. Wystarczy się przejść i zobaczyć”.
Zboralski jest przedstawicielem tej grupy społeczeństwa, której się wydaje, że wyłącznie jej poglądy są słuszne. Sam siedzi za kierownicą swego samochodu, toczy pogardliwie okiem dookoła i wydaje mu się, że jest bezpieczny. I że tak ma być, bo nawet atmosfera będzie czystsza, jeśli wejdą samochody na prąd, lepsze paliwo etc. A CZŁOWIEK, który chce po prostu innej alternatywnej formy życia? A obywatel, który pragnie fizycznego wysiłku i oszczędności finansowych? A sąsiad, który ponad wszystko przedkłada spokojne podziwianie uroków miasta nie zza szyb samochodu, lecz jakby w bezpośrednim kontakcie, gdy można się zatrzymać tu gdzie się chce, kiedy się chce, zsiąść z roweru, podprowadzić go bezkolizyjnie chodnikiem, znowu wsiąść etc. To przecież zdecydowanie bardziej komfortowa sytuacja niż samochodowa, nieprawdaż?
Jest coraz większa liczba amatorów tego stylu życia. Zboralski ich nie zakrzyczy. Amatorzy wyłącznie komunikacji samochodowej przegrywają we wszystkich miastach Europy, a w Azji (to już wieloletnia tradycja) przegrali dawno. Więc nic nie dadzą apele o wyrzucanie rowerzystów z ulic. Powtórzę tylko za Malinowskim - na koniec tego komentarza-westchnięcia z powodu klapek na oczach - że “zupełnie też nie rozumiem dlaczego działaniami miejskich aktywistów najbardziej zagrożeni mają być piesi, którzy zdaniem Zboralskiego są najmniej widoczni w całej tej dyskusji, a do tego „pod kolejnymi bałamutnymi sztandarami” wprowadzani są „za rękę prosto pod koła samochodów”. Autor zapewne nie słyszał o licznych stowarzyszeniach działających na rzecz poprawy dostępności czy usuwania barier architektonicznych w miastach. Nie wie zapewne też o czymś takim jak budżet partycypacyjny, w którym w większości miast wygrywają właśnie projekty rowerowe i piesze, a nie drogowe”.
Ale… przytoczyłem ten passus i zastanowiłem się… Tak, to do Was, drodzy zwolennicy samochodów z Ursusa jest adresowany ten tekst. Bo przecież na tym portalu kilka dni temu mogliście przeczytać tekst o tym, że i wy wolicie samochodami, bo… rowerzyści przeszkadzają!
No, to jesteśmy w domu. Będzie jakaś dyskusja?
WOJCIECH PIELECKI
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie